Tarnowski Teatr Beznazwy
„Łysa śpiewaczka” E. Ionesco w reżyserii Małgorzaty Jasiak
Sobota 20.02.2016, g. 18:00
Wstęp wolny
TRAILER SPEKTAKLU
www.youtube.com/watch?v=ddl9W8tGi_8
https://www.facebook.com/events/1217448721618654/
Recenzja „Łysej śpiewaczki” pióra Natalii Stachyry - studentki teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Tarnowski Teatr Beznazwy, działający w Siemacha Spot Gemini Park nie przestaje nas zaskakiwać. Po ubiegłosezonowych sukcesach “Kilku kumpli” oraz “3xFredro”, przyszedł czas na prawdziwą bombę - jeden ze sztandarowych utworów teatru absurdu - “Łysa śpiewaczka” E. Ionesco w reżyserii Małgorzaty Jasiak, która jako reżyser popisała się świetnymi pomysłami. Wprowadzenie na scenę tytułowej łysej śpiewaczki (co w historii przedstawień tego dzieła zdarzyło się tylko raz - w reżyserii Grzegorza Chrapkowskiego) potęguje absurd i budzi niepokój. Weronika Szczypta (odtwórczyni tytułowej roli) siedzi bowiem przez cały czas na scenie odwrócona do nas plecami. Poznajemy ją już na początku, gdy wchodzimy aby zająć miejsca na widowni. Jej biała suknia, na której odznaczają się długie, ciemne włosy wyróżniona jest ostrym światłem i skupia na sobie całą uwagę. Siedzi nieruchomo. Pojawiają się chwile zastanowienia, czy to aktor siedzi na scenie, czy może to element scenografii, posadzona kukła? Jednak przez cały ten czas widz z niecierpliwością czeka co zrobi postać i nie zostaje zawiedziony.
Dialogi państwa Smith (Kaja Kuź i Sebastian Tokarczyk) i państwa Martin (Katarzyna Pasek i Jakub Styrkowiec), służącej (Gabriela Kaczor) i kapitana strażaków (Irena Kinzerska) pokazują bezsens codziennych rozmów. W sumie trzy pary, na trzech różnych poziomach statusu społecznego i intelektualnego i o odmiennej mentalności okazują się być wobec wszechogarniającego natłoku światowego bezsensu tak samo bezradni. Gdyby któreś z nich zaczęło mówić językiem powszechnie przez nas rozumianym jako logiczny, nie dogadaliby się, zaburzona zostałaby automatyka ich zachowań i mechanizm odpowiedzi.
Aktorzy amatorzy (to pojęcie pojawia się tu TYLKO ze względu na to, że odtwórcami ról jest młodzież w wieku szkolnym, a nie osoby z ukończoną szkołą teatralną) wykazali się niesamowitym kunsztem artystycznym, wyczuciem i zrozumieniem, bądź co bądź, niełatwej sztuki. Wszyscy, bez wyjątków pokazali to, co niestety coraz rzadziej dostrzegamy nawet u zawodowych aktorów, mianowicie, że ciało jest przepustowe, elastyczne. Wszystkie ruchy, gesty, nawet najmniejsze spojrzenia podążały za głosem. Wszystko współgrało, widać było emocje, które mają być w danej chwili wyrażone - nie zapominając przy tym o poprawnej artykulacji (w tym miejscu wielkie ukłony w stronę Małgorzaty Jasiak i Justyny Pieniądz). To istny aktorski koncert : znakomite vis comica i naturalne wyczucie absurdu Sebastiana Tokarczyka. Jakub Strykowiec, którego Pan Martin mógłby być z powodzeniem jego emploi i nigdy by się nie nudził publice, Kaja Kuź jako wyrachowana Pani Smith z pomrukiem akceptacji, wspaniała Katarzyna Pasek w roli Pani Martin, Gabriela Kaczor w roli Mary jako ta najbardziej nieprzewidywalna i Irena Kinzerska, która stanęła przed nie lada wyzwaniem, bowiem przy zachowaniu swojej kobiecości musiała wcielić się w kapitana strażaków - oczywiście poradziła sobie świetnie, a sam zabieg perfekcyjnie wpasował się w koncepcję.
W tym spektaklu znakomicie współgra wiele elementów. To wirtuozerski popis karykaturalnych rozmów, komunikacja pozorowana, którą ożywiały krótkie spięcia człowieka z człowiekiem. Pozornie niekomunikatywne jednak było komunikatywne. To opowieść o tym jak język przestaje być narzędziem komunikacji międzyludzkiej, stając się osobnym bytem. Coraz częściej kładziemy nacisk na to, żeby cokolwiek mówić, wydobywać z siebie głos, przestajemy zwracać uwagę na merytoryczną treść wypowiadanych słów, uważając, że samo to, że podejmujemy trud komunikacji z drugim człowiekiem jest już godne podziwu… nie musi to mieć głębszego sensu. Oczywiście, jesteśmy w stanie się porozumieć i żyć… ale jaka to jakość życia. W połowie XX wieku "Łysa śpiewaczka" była manifestem „teatru absurdu”. Oburzała i fascynowała. W tym momencie daje nam wciąż świeże spojrzenie na ukryte bezsensy naszych myśli.
Jak wiadomo nie od dziś o sukcesie spektaklu decyduje publiczność, a ta niemalże kalała się ze śmiechu, reagując spontanicznym entuzjazmem.